Kierował największymi redakcjami i co teraz zrobi Tomasz Lis? "Byli naczelni mają ciężkie życie"
W TVP zaczął pracę, mając 24 lata. W TVN był po trzydziestce, gdy kierował "Faktami". - Podjadał wszystkim pomidory i twarożek - wspomina Tomasza Lisa jeden z byłych reporterów TVN-u. Od 19 lat co piątek komentuje wydarzenia w Radiu TOK FM. Niedawno przestał kierować "Newsweekiem". - Kompletnie zmienił ten tygodnik - ocenia Michał Karnowski.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Najlepsze teksty na długi weekend - tekst pierwotnie ukazał się w Wirtualnemedia.pl pod koniec maja.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
"Lisowi już chyba tylko telezakupy zostały, jeśli chodzi o dziennikarskie zajęcia" - zawyrokował Rafał Ziemkiewicz na antenie Telewizji Republika. Hasło "Lisweek" przestaje obowiązywać na prawicy. Tak komentatorzy związani z obecnym obozem rządowym pisali o tygodniku kierowanym przez Tomasza Lisa. Ale to już przeszłość. W ostatni wtorek (24 maja) dziennikarz przestał być redaktorem naczelnym "Newsweeka". Pełnił tę funkcję przez ostatnie dziesięć lat.
Jest czas powitań i czas pożegnań. Serdecznie dziękuję moim koleżankom i kolegom z Newsweeka za dziesięcioletnią wspólną pracę, fascynującą przygodę w niezwykłych czasach. Newsweek jest w doskonałych rękach i ma przed sobą świetną przyszłość. Powodzenia.💪👍
— Tomasz Lis (@lis_tomasz) May 24, 2022
Tomasz Lis stracił pracę z dnia na dzień. Decyzję o natychmiastowym zakończeniu współpracy przekazano w lakonicznym komunikacie zarządu Ringier Axel Springer Polska, wydawcy "Newsweeka". Powodów rozstania nie ujawniono. Od kilku dni pojawiają się spekulacje, czy dziennikarz przejdzie teraz do polityki. Tym bardziej, że tuż po ogłoszeniu informacji o odejściu Lisa z "Newsweeka" Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej, podsycił domysły. - Widzę go na naszych listach. To byłoby spore wzmocnienie - powiedział polityk w rozmowie z "Super Expressem". W piątek Kowal przyznał w programie "Jastrzębowski wyciska", że trochę przesadził. - Zagalopowałem się. Sam nie jestem w PO, a zacząłem meblować partię. Moje słowa o Tomaszu Lisie wynikały z życzliwości, ale wyszło rzeczywiście niezręcznie - powiedział w rozmowie ze Sławomirem Jastrzębowskim.
- Tomasz Lis to szalenie zdolny człowiek. Z pewnością jego serce i temperament są tam, gdzie są media. Ale w polityce pewnie też dobrze by sobie poradził - uważa Mikołaj Kunica, redaktor naczelny Business Insider Polska, kiedyś reporter "Faktów" (2000-2005), głównego programu informacyjnego TVN.
Stacja ruszyła 3 października 1997 r. Tuż po oficjalnym powitaniu przez założyciela TVN Mariusza Waltera widzowie zobaczyli prognozę pogody Tomasza Zubilewicza, a chwilę później Tomasza Lisa. To on poprowadził pierwsze wydanie "Faktów". Miał wówczas 31 lat i spore doświadczenie telewizyjne.
"Podjadał wszystkim pomidory i twarożek"
Zaczynał w Telewizji Polskiej w 1990 r. Został reporterem politycznym. W kraju dużo się działo. Po wyborach z 4 czerwca 1989 r. powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. Kilka miesięcy później "Dziennik Telewizyjny" zastąpiły "Wiadomości". Do nowego programu informacyjnego TVP szukano ludzi. Tomasz Lis wygrał konkurs na reportera Telewizji Polskiej.
Zadebiutował 3 maja 1990 r., prowadząc wieczorne wydanie "Wiadomości". Miał 24 lata. Dwa miesiące później robił wywiad z gen. Wojciechem Jaruzelskim. W kolejnych latach został głównym sprawozdawcą parlamentarnym. Jego relacje pojawiały się w "Wiadomościach". W 1994 r. Tomasz Lis wyleciał do Stanów Zjednoczonych. Był amerykańskim korespondentem TVP.
Po powrocie do Polski Mariusz Walter zaproponował mu stworzenie nowego programu informacyjnego w TVN. I tak Tomasz Lis został szefem "Faktów".
Dla Mikołaja Kunicy to jeden z jego dwóch najważniejszych mistrzów. - Nauczył mnie nowoczesnej telewizji. Zaufał mi. Wysłał mnie w świat bez doświadczenia. Dla "Faktów" obsługiwałem dzięki niemu szczyt NATO w Brukseli, wybory w Niemczech i Stanach Zjednoczonych, a także relacjonowałem papieskie pielgrzymki na kilku kontynentach. Duża sprawa - mówi redaktor naczelny Business Insider Polska.
Jak wspomina ówczesnego szefa? - Był szalenie wymagający, do bólu profesjonalny, do tego zarządzał twardą ręką, a jednocześnie stworzył wokół siebie bardzo lojalny zespół, który zachował się jak rodzina. Przychodziliśmy rano do pracy, po kolegium Tomek zabierał swoją drużynę na śniadanie. Był zawsze pierwszy w kolejce i podjadał wszystkim pomidory i twarożek - śmieje się Kunica. - Chodziliśmy razem na lunch, a po pracy na piwo. Wracając do domu, planowaliśmy pracę na następny dzień: o czym powiemy, gdzie nakręcimy zdjęcia, do jakich ekspertów się odezwiemy. Choć "Fakty" to półgodzinny program, pracowaliśmy nad nim całą dobę. A Tomek był jednocześnie szefem i dobrym kumplem i potrafił łączyć obie te role. Znam niewiele osób, którym to się udaje. Był dla nas autorytetem.
Nagranie, w którym ciągle pada "k...a"
Zaskoczeniem dla wielu widzów było nagranie z głosem Tomasza Lisa, które anonimowo opublikowano w sieci. Słychać na nim, jak przed programem dziennikarz używając niecenzuralnych słów, zgłasza uwagi grafikowi do planszy ilustrującej materiał o blokadzie dróg przez rolników we wsi Zbuczyn. "To k...a, to mają być blokady dróg, k...a?! Co to w ogóle jest?! To cały dzień k...a robiliśmy tę planszę? Grzesiu! I co to jest k...a Zbuczyn? Gdzie jest k...a napisane, czy to jest droga krajowa, lokalna czy jakaś? Skąd ci biedni ludzie k...a mają to zrozumieć, bo ja z tego nic nie rozumiem? Wypier...my tę planszę! Nie ma k...a tej planszy! Z baranami po prostu nie można pracować! I wypier...l mi ten kawałek z białej. Kontaktujesz? K...a po prostu nie mogę tego k...a. Jeszcze w grafice się zatrudnię komputerowej".
- W tym nagraniu przemawia troska o widza - przekonuje Mikołaj Kunica. - Tomek chciał zachować najwyższy jak na tamte czasy standard realizacji materiałów reporterskich w telewizji. Przy ówczesnej technice i brakach kadrowych na 120 sekund przed rozpoczęciem najważniejszego programu informacyjnego w Polsce, kiedy coś jest nie tak, wiadomo, że poziom adrenaliny jest bardzo wysoki.
Tomasz Lis wyjaśniał później tę sytuację. - To nie jest kwestia bycia maniakiem szczegółów. Tematem numer jeden są blokady, naszym obowiązkiem jest powiedzenie, gdzie one dokładnie są. Po czym przedstawiamy mapę, z której nic nie wynika. Nie jestem dumny, że padła wiązanka, ale nie bądźmy dziećmi - mówił w wywiadzie dla "Playboya". Zapewnił, że grafik, na którego się denerwował, nie stracił pracy.
"Był najcenniejszym aktywem TVN-u"
Stracił ją za to Tomasz Lis. Powodem wcale nie było jednak nagranie. W styczniu 2004 r. "Newsweek" opublikował sondaż, z którego wynikało, że Lis ma duże szanse na wygraną w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Autorem tekstu na ten temat w tygodniku był m.in. Michał Karnowski. - Od dłuższego czasu krążyły plotki, że Tomasz Lis ma ambicje polityczne. Rok wcześniej napisał książkę "Co z tą Polską?". Coraz częściej zabierał głos w sprawach politycznych. Dostrzegł to ówczesny redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Wróblewski. Razem z Piotrem Zarembą zajęliśmy się tą sprawą. Pytaliśmy współpracowników Lisa, czy ich szef faktycznie chce wejść do polityki. Na kanwie tych rozmów powstał artykuł, później zleciliśmy badanie opinii publicznej, opublikowaliśmy sondaż i długą rozmowę z Tomaszem Lisem. Wtedy wydarzenia potoczyły się lawinowo - relacjonuje Michał Karnowski, dziennikarz "Newsweeka" w latach 2001-2006, a dziś publicysta i dziennikarz tygodnika "Sieci".
Gdy ukazał się sondaż "Newsweeka", władze TVN zawiesiły w obowiązkach Tomasza Lisa. Przełożeni chcieli, by dziennikarz się zadeklarował, czy zamierza startować w wyborach. - Obawialiśmy się, co będzie dalej, bo Tomek nie lubi, gdy tak ostro stawia się sprawy. Nie chciał odsłaniać przed nami kart, co zamierza - opowiada Mikołaj Kunica.
W mediach pojawiły się spekulacje, że być może to kierownictwo TVN zasugerowało włączenie Tomasza Lisa na listę potencjalnych kandydatów objętych badaniem opinii publicznej, by znaleźć uzasadnienie dla zwolnienia go z pracy. - Nie sądzę, żeby jakakolwiek telewizja chciała się pozbyć anchormana, jakim stał się już wtedy Tomek. On był najcenniejszym aktywem TVN-u, prawie jak logotyp tej stacji. Jej szefowie Mariusz Walter, a później jego syn Piotr, doskonale rozumieli rolę niezależnych mediów, siłę i znaczenie "Faktów" oraz autorski fingerprint Tomka w tym programie. Obie strony darzyły się dużym szacunkiem - zapewnia Mikołaj Kunica.
W rezultacie dwa tygodnie później Tomasz Lis został zwolniony. Oficjalny powód: niedotrzymanie warunków umowy. Dziennikarz chciał pozwać stację za rozwiązanie umowy, ale ostatecznie doszło do ugody.
- Mnie już wtedy zdziwiło, jak poważnie podszedł do wyników tego sondażu. To jego reakcja nakręciła ten temat - uważa Michał Karnowski. - Było oczywiste, że wrzucenie celebryty w sondaż polityczny da mu dobry wynik. Osoba ciesząca się zaufaniem publicznym spoza świata politycznego zawsze osiąga niezłe noty. Okazało się, że Lis ma potężne ambicje i wtedy objawiły się jego skrywane marzenia. Jako autorzy tekstu cieszyliśmy się, że mamy świetny materiał, ale z perspektywy czasu widzę, że Tomasz Lis już wtedy dusił się w gorsecie dziennikarza-publicysty. Bo Tomasz Lis jako redaktor naczelny "Faktów" był de facto publicystą. Jego duży, autorski program informacyjny składał się z materiałów, które bardziej były felietonami niż suchym zapisem rzeczywistości.
"Wrzuca wyraziste, dobre do kontynuowania wątki"
W tym czasie Tomasz Lis był już stałym komentatorem piątkowych wydań "Poranka Radia TOK FM". Od marca 2003 r. ich gospodarzem jest Jacek Żakowski, dziennikarz tygodnika "Polityka". W pierwszej godzinie zaprasza on na przegląd prasy i rozmowy z gośćmi. W drugiej - omawia najważniejsze wydarzenia z "trzódką" komentatorów: Tomaszem Lisem, Wiesławem Władyką i Tomaszem Wołkiem. Ten skład nie zmienił się przez ostatnie 19 lat. - Przez wiele lat Tomek był tym młodym w naszej grupie, teraz wszyscy jesteśmy w tym samym wieku - żartuje Jacek Żakowski. - Tomek to jeden z najbardziej sprawnych polskich dziennikarzy, zarówno jeśli chodzi o warsztat, jak i przygotowanie intelektualne. Niewiele jest takich osób w naszych mediach.
Jacek Żakowski przyznaje, że "trzódka" była dobierana tak, by komentatorzy się między sobą różnili. - Tomek to nasz ekspert od Ameryki i międzynarodowych tematów. Na początku był entuzjastą wojny w Iraku, ja uważałem, że to będzie katastrofa. On, co często zdarza się młodym dziennikarzom, był wtedy pod silnym wpływem różnych autorytetów, m.in. Ameryki, Leszka Balcerowicza, Lecha Wałęsy. Ale to był trzydziestoparolatek. Później, w miarę dojrzewania, jego podejście do wielu spraw mocno się zniuansowało. Teraz mam poczucie, że rozmawiam z człowiekiem, który poszukuje odpowiedzi, a nie wyciąga gotowe zdania. Jego ostatni wstępniak w "Newsweeku" o dziennikarzach to tekst osoby, która zastanawia się, dlaczego nam się w Polsce tak wiele rzeczy nie udaje. Tomek dokonał osobistego odkrycia, w dużym stopniu trafnego, i to jest wynik poszukiwań, a nie dopisywania się do jakiejś narracji. I bardzo cenię w nim tę ścieżkę rozwoju, bo dzięki temu nasze rozmowy na antenie są coraz ciekawsze. Lis wrzuca wyraziste, dobre do kontynuowania wątki - ocenia kolegę Jacek Żakowski.
Gospodarz piątkowych poranków w TOK FM przyznaje, że wiele razy kłócił się z Tomaszem Lisem na antenie. - Spieraliśmy się o symetryzm. Ja uważam, że to uczciwe podejście, a dla niego jedynym celem jest pokonanie PiS-u. Kłóciliśmy się też o ocenę Adriana Zandberga. Lis po tym, jak Lewica zagłosowała z PiS-em za Krajowym Planem Odbudowy, dał się nabrać na czarny PR Platformy, która mówiła, że obóz rządzący przekupił Lewicę. Natomiast gdy prawica próbuje wmówić Polakom, że katastrofa samolotu prowadzonego przez niekompetentnego pilota wykonującego idiotyczne rozkazy jest czymś dziwnym, to wtedy się zgadzamy. Ale są sprawy mniej oczywiste, jak ponoszenie kosztów przez różne grupy społeczne, wybory polityczne czy strategie dyplomatyczne, i wtedy różnimy się zasadniczo - mówi Jacek Żakowski.
- Widzimy się z Tomkiem raz w tygodniu. Przez 19 lat dwa razy spotkaliśmy się z okazji jakiejś rocznicy w grupie. I dobrze - mówi Żakowski. - Byłoby źle, gdybyśmy poza radiem widzieli się przy winie i jeździli razem na wakacje. Powinniśmy do programu przynosić odmienne doświadczenia i wizje, dlatego pilnuję, by nie przenosić naszej relacji radiowej na życie towarzyskie. Dzięki temu co tydzień spotykają się cztery różne osoby, które nic wcześniej nie ustalają między sobą i tylko wtedy coś ciekawego może wyniknąć dla słuchaczy.
Tusk z maskotką rudego lisa
Tomasz Lis kilka miesięcy po odejściu z TVN, przeszedł do Polsatu. We wrześniu 2004 r. ogłoszono, że został członkiem zarządu i dyrektorem programowym stacji, a także szefem "Wydarzeń", programu informacyjnego Polsatu. Niewiele później zaczął prowadzić na głównej antenie cotygodniowy magazyn publicystyczny "Co z tą Polską?". Miesiąc przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi - 19 września 2007 r. - Zygmunt Solorz, właściciel Polsatu, odsunął Lisa od kierowania "Wydarzeniami". Dzień później dziennikarz odszedł ze stacji. W kolejnych dniach media informowały, że za decyzją Solorza miały stać naciski wywierane przez rządzącą wtedy ekipę PiS.
W 2008 r. były szef "Faktów" i "Wydarzeń" powrócił do Telewizji Polskiej. Zaczął tam prowadzić cotygodniowy program "Tomasz Lis na żywo". Zniknął z anteny TVP osiem lat później, gdy PiS doszedł do władzy i zmienił zarządzających w mediach publicznych.
Tomasz Lis był także felietonistą, m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Polska. The Times". Pisał też do tygodnika "Wprost". W 2010 r. został jego redaktorem naczelnym. Po niecałych dwóch latach zwolniono go z tygodnika po tym, jak w sieci pojawiły się informacje, że dziennikarz planuje uruchomić własny portal. Lisowi zarzucono w związku z tym konflikt interesów. Wypowiedzenie otrzymał w dniu, kiedy "Wprost" przyznawał swoją doroczną nagrodę Człowieka Roku. Laureatem został wtedy premier Donald Tusk, który podczas uroczystości powiedział, że na sali kogoś brakuje i postawił na mównicy maskotkę rudego lisa.
Przecieki do mediów w sprawie nowego serwisu Lisa potwierdziły się. W lutym 2012 r. ruszył portal naTemat.pl. Jego siłą miały być blogi znanych osób. Wśród stu nazwisk znaleźli się najważniejsi politycy (m.in. Leszek Miller, Aleksander Kwaśniewski, Waldemar Pawlak, Dariusz Rosati, Janusz Palikot), dziennikarze (m.in. Kuba Wojewódzki, Tadeusz Bartoś, Piotr Milewski), eksperci ekonomiczni i przedsiębiorcy (Ryszard Petru, Andrzej Blikle, Irena Eris, Magda Gessler), sportowcy (m.in. Justyna Kowalczyk, Marcin Gortat, Mariusz Czerkawski, Maja Włoszczowska) czy artyści (m.in. Agnieszka Holland, Adam "Nergal" Darski, Krystyna Kofta, Borys Szyc). Zapowiadano, że w serwisie będą publikowane autorskie wiadomości, a nie newsy pozyskiwane z agencji informacyjnych. Dziś niewiele z tych obietnic udało się dotrzymać. Serwis, który w tym roku obchodzi 10-lecie, nie jest w gronie najczęściej cytowanych mediów, brakuje w nim znanych nazwisk, nie przyciąga też odbiorców unikalnymi treściami.
Kierowaniem portalem naTemat.pl nie zajmował się osobiście Tomasz Lis, tylko zadanie to powierzył Tomaszowi Machale, z którym pracował wcześniej przy "Wydarzeniach". Zresztą Lis nie miałby na to czasu, bo w marcu 2012 r. został redaktorem naczelnym "Newsweeka". Był nim przez dziesięć lat - aż do ostatniego wtorku.
Karnowski: "Lis to pracowity, utalentowany człowiek"
- Kompletnie zmienił ten tygodnik - ocenia Michał Karnowski. - "Newsweek" Tomasza Wróblewskiego łączył lewicę z prawicą, szukał prawdy, środka, wspólnoty, nie był gazetą agresywną, zideologizowaną, nikogo nie poniżał i nie atakował. I dlatego sprzedaż była kilkusettysięczna. Tomasz Lis być może zwiększył cytowalność "Newsweeka", z pewnością czerpał z historycznej siły tytułu, dorobku Tomasza Wróblewskiego i jego zespołu, ale dodał do tego zapiekłość, agresję i raczej zużywał te zasoby niż je powiększał. Ja byłem w gronie osób zakładających to pismo w Polsce i szkolono nas, by szukać środka, rozmawiać ze wszystkimi i opisywać rzeczywistość, a nie ją kreować. Niestety brak sprawczości powodował u Tomasza Lisa wściekłość - komentuje publicysta "Sieci".
To ten tygodnik w październiku 2013 r. zamieścił na okładce zdjęcie Tomasza Lisa w mundurze SS-mana z zakrwawionym różańcem w ręku. Obok pojawił się podpis: "Prawie jak Goebbels". Lis pozwał redakcję "Sieci" za naruszenie dóbr osobistych. W zeszłym roku dziennikarz wygrał proces z tygodnikiem, a Michał Karnowski miał go przeprosić na łamach pisma.
- Lis to niezwykle utalentowany człowiek - przyznaje teraz Karnowski. - Bardzo dużo dostał od życia, losu i historii, bo zaczynał w czasach, gdy dużo łatwiej można było zrobić karierę niż dekadę później, gdy ja startowałem. On umiał to wykorzystać. Bez wątpienia to pracowity człowiek, tyle że gdzieś w tym wszystkim w pewnym momencie pojawiło się nieumiarkowanie w korzystaniu z tych darów. I choć wszyscy popełniamy błędy, to Tomasz Lis zna tylko jeden sposób wyciągania wniosków. Gdy widzi, że jego idee nie przekonują Polaków, to uważa, że trzeba je głosić jeszcze mocniej, jeszcze bardziej.
Gdy pytam Karnowskiego o powody rozstania Lisa z "Newsweekiem", odnosi się do pojawiających się nieoficjalnie w ostatnich dniach informacji, że wobec redaktora naczelnego toczyło się wewnętrzne postępowanie w Ringier Axel Springer Polska. - Zaczęła go doganiać oczywista zmiana kulturowa polegająca na tym, że nasz stosunek do pracowników musi być oparty na szacunku, godności ludzkiej i restrykcyjnym przestrzeganiu prawa pracy. I od dłuższego czasu było w branży oczywiste, że Tomasz Lis działa w taki sposób, który u wielu osób buduje przekonanie, że nie są właściwie traktowane. Znam ludzi, którzy długo koili swoje traumy, bóle i cierpienia po współpracy z Tomaszem Lisem - mówi Karnowski. - Opowieść o nim to historia człowieka z niezwykłym talentem, który dużo dostał, trafił na dobry moment historyczny, zrobił wielką karierę i czegoś zabrakło w pewnym momencie, by zachować umiar.
"Newsweek" stał się tygodnikiem konkretnej grupy
Inna hipoteza uzasadniająca nagłe odejście Lisa z "Newsweeka" wskazuje na ostatni felieton, w którym redaktor naczelny tygodnika zarzucił wielu dziennikarzom i mediom prywatnym oportunizm, pazerność i próżność. Nieco sceptyczny wobec tej teorii jest Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski.
- Nie powstałoby wielkie zamieszanie wokół tego felietonu, gdyby nie rozwiązano z Tomaszem Lisem umowy. Już wcześniej czytałem jego podobne teksty. Ten najnowszy wcale mnie nie zszokował, tylko teraz wszyscy dorabiamy do niego ideologię z tego powodu, że to był ostatni tekst Tomasza Lisa - mówi nam Patryk Słowik. - Przeczytałem go, zanim dowiedziałem się, że Lis przestaje być redaktorem naczelnym "Newsweeka" i nie miałem wrażenia, by napisał coś nowego, znacznie mocniejszego niż publikował wcześniej. W ostatnich latach on stał się przede wszystkim publicystą, który uważa, że w dziennikarstwie najważniejsze jest przedstawianie własnego poglądu. Ja nadal stawiam na pierwszym miejscu informowanie czytelnika, a nie podpowiadanie mu, co ma myśleć. W ostatnim wstępniaku Tomasz Lis dopuszcza się generalizacji, bo przyrównuje dziennikarstwo tylko do kwestii politycznych, a tak nie jest. "Newsweek" za czasów Lisa stał się tygodnikiem bardzo konkretnej grupy społecznej, która kwestionuje działania obecnego rządu, zarabia lepiej niż przeciętna i ma ciut inne kłopoty niż przeciętny Polak. I pewnie dzięki temu ten tygodnik był jakiś. Gdy brałem go do ręki i czytałem, mogłem się choćby wkurzyć, a to jest dużo lepsze niż pozostawianie czytelnika po lekturze bez emocji.
Ostatni tekst Tomasza Lisa dla Newsweeka. Doskonałe podsumowanie oportunizmu środowiska medialnego.
— Michal Sz (@_michal_sz) May 24, 2022
Piasecki, Kolanko, Mazurek, Lubecka, Wróbel, Miziołek i wielu innych powinni się ze wstydu spalić patrząc w lustro. pic.twitter.com/b3XewJxNOm
Co zatem dla Patryka Słowika oznacza odejście Tomasza Lisa z "Newsweeka"? - Sprawdzimy, jak jedno z najbardziej znanych w polskim dziennikarstwie ostatnich 30 lat nazwisk poradzi sobie, gdy nie będzie miało za sobą znanego tytułu. "Newsweek" jest bez wątpienia marką, na rzecz której pracował pan Lis. Natomiast doświadczenie pokazuje, że znani dziennikarze, którzy odchodzili, a później trafiali do innego znanego tytułu, ginęli w tym środowisku. Wydaje mi się, że pan Lis nie zostanie szefem dużego portalu czy gazety ani nie stanie się twarzą telewizji - komentuje Patryk Słowik. - Pewnie wielu wydawców chciałoby mieć takiego felietonistę, ale nie sądzę, by Tomasz Lis był w najbliższym czasie kluczową postacią dużego tytułu i dla mnie jako obserwatora mediów będzie bardzo ciekawe, co się dalej stanie z byłym naczelnym "Newsweeka". To człowiek, który ma nazwisko, rozpoznawalność, i mimo że się z nim często nie zgadzałem, to przez lata pokazał, że ma świetny warsztat. Zastanawiam się, czy to wystarczy dziś, by być jednoosobową orkiestrą i dalej nadawać ton debacie publicznej, jeżeli za plecami nie ma się już logo "Newsweeka", TVN-u czy Polsatu - dodaje Patryk Słowik.
Żakowski: "on wiedział, co robi"
Wśród spekulacji, co teraz zrobi Tomasz Lis, pojawiają się głosy, że być może zostanie politykiem. - W sensie emocjonalnym jest blisko Donalda Tuska, zaczynając od miłości do piłki nożnej, a kończąc na podejściu do lewicy. Choć obaj nie mają chyba bliskich relacji. Był taki okres, że Tomek był bardzo zaangażowanym kibicem Platformy Obywatelskiej, teraz mam wrażenie, że to fluktuuje - mówi Jacek Żakowski.
O powodach odejścia z "Newsweeka" nie rozmawiał z Tomaszem Lisem. - Oczywiście ciekawość mnie zżera, ale gdyby chciał ze mną o tym porozmawiać, to sam by do mnie zadzwonił. Nie narzucam się, bo wiem, jak trudne musi być opowiadanie o nieprzyjemnej sytuacji po raz setny. Po co mam mu dokładać niemiłych chwil? - pyta retorycznie publicysta "Polityki".
W ostatniej piątkowej audycji "Poranek Radia TOK FM" słuchacze nie usłyszeli ani słowa o "Newsweeku". - Zapytaliśmy, jak się ma. Tomek powiedział, że musi odpocząć. I tyle. Nie jestem wścibski. Jeśli zechce nam o tym opowiedzieć, to to zrobi, ale to musi być jego decyzja, bo to jego ból - dodaje Żakowski.
Pytam, jak wyobraża sobie przyszłość Tomasza Lisa. - Byli naczelni mają ciężkie życie i bardzo mu nie zazdroszczę. Prowadzenie tygodnika przez tyle lat to straszliwy kierat. Teraz musi poskładać sobie wyobrażenie swojego dalszego życia zawodowego i to jest dla niego wielkie wyzwanie. Ale Tomek jest dużym chłopcem. Z szacunkiem odnoszę się do wstępniaka z "Newsweeka" i myślę, że on wiedział, co robi. Dotknął poważnej sprawy w trafny sposób. Tyle że w naszym zawodzie pisząc, nie mamy prawa myśleć o tym, jak wpłynie to na naszą karierę. Jedyne, o czym powinniśmy pamiętać, to czy pomoże to odbiorcom.
Sylwetki Wirtualnemedia.pl
Czytaj także: Krzysztof Ziemiec: Wallenrod w złotej klatce
Czytaj także: Jacek Kurski: Skuteczny i cyniczny władca wyobraźni
Czytaj także: Monika Olejnik od 40 lat w radiu i telewizji. W TVN24 nadal "wita w wolnych mediach"
Czytaj także: Mateusz Borek: wielki talent komentatorski i reklamowe skoki w bok
Czytaj także: Kim jest Łukasz Ciechański, który przyszedł do Trójki "żuć gumę i orać konkurencję"?
Czytaj także: Kuba Wojewódzki: król prowokacji i silvers-nastolatek, nie widać jego następcy
Czytaj także: Marcin Gaworski: napędza mnie bycie pionierem
Czytaj także: Krzysztof Stanowski gwiazdą mediów społecznościowych
Czytaj także: Robert Mazurek: Skazany na masakrowanie
Czytaj także: Zachwyca Kurskiego, oburza opozycję. Kim jest Miłosz Kłeczek z TVP Info
Czytaj także: Bartosz Węglarczyk: dziennikarz-celebryta czy zakładnik wydawcy
Dołącz do dyskusji: Kierował największymi redakcjami i co teraz zrobi Tomasz Lis? "Byli naczelni mają ciężkie życie"
A o samym Lisie najlepiej napisała dziś kataryna w Rzepie. Choć prowadził główne programy informacyjne w Polsce, zabrakło mu odwagi, by poinformować o pijanym Kwaśniewski i aferze Lewina. Dziś odwaga, by walić w PiS jest bardzo tania, w zasadzie darmowa. czyli warta tyle, ile redaktora i innych składników "trzódki".