O.J. Simpson nie żyje. Jak zapamiętała go popkultura
O.J. Simpson zmarł 10 kwietnia na skutek choroby nowotworowej. W 2017 roku wyszedł z więzienia i słuch po nim zaginął. Odgrażał się, że to nie jego ostatnie słowo, planował wielkie biznesy, ślub z Kim Kardashian, ale nic z tego nie wyszło, osunął się w smugę cienia. Simson to postać mająca duży wpływ na amerykańską popkulturę drugiej połowy XX wieku. Był sportowcem, aktorem, celebrytą, przyjacielem Donalda Trumpa. Zrobił karierę w białej amerykańskiej telewizji gdy ciemnoskórzy celebryci nie byli tam mile widziani. Przede wszystkim jednak wysoce prawdopodobne jest, że zamordował własną żonę i jej znajomego, ale sądowy test czarnej rękawiczki i nieudolność prokuratury pozwoliły mu cieszyć się wolnością.
Simpson przetarł szlaki dla mniejszości etnicznych na wielu polach, mimo że nigdy mu na tym specjalnie nie zależało. To jeden z najciekawszych punktów w jego karierze – nie był rzecznikiem mniejszości, nie walczył o własną społeczność, ale paradoksalnie jego zasługi mogą być większe niż aktywistów na rzecz zrównania praw obywatelskich wszystkich mieszkańców Ameryki.
Orenthal James Simpson urodził się w 1947 roku w niższej klasie średniej. Ojciec sportowca stał się dla niego na całe lata antywzorcem męskości i źródłem wstydu z powodu homoseksualnej orientacji i uczestniczenia w kulturze drag.
„Negro people” vs. świat futbolu
Dorastanie futbolisty i studia na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, to punkt wyjścia nagrodzonego Oscarem, serialu dokumentalnego Ezry Edelmana „O.J.: Made in America”. To czas bardzo burzliwy dla ciemnoskórych Amerykanów, szczególnie tych mieszkających w Los Angeles. Zamieszki rasowe przybierały na sile, w mediach mainstreamowych wciąż mówiono o „negro people”, a działalność Martina Luthera Kinga dopiero przebijała się do zainteresowanych obywateli. Skalę problemów, z którymi w latach 50. i 60. mierzyły się amerykańskie mniejszości etniczne, widać wyraźnie już w pierwszym odcinku serialu Edelmana.
Reżyser nie skupia się na biografii sportowca, ale wpisuje ją w kontekst przemian społecznych zachodzących wówczas w Stanach. Widzimy jak życie studenckie Simpsona, różniło się od tego, czym żyła ówczesna ulica. Gdy futbolista osiągał pierwsze sukcesy, policja regularnie tłumiła zamieszki, pod pozorem poszukiwania narkotyków demolowała mieszkania komunalne. Więcej o tym pisałam w artykule z cyklu W poprzednim odcinku: „O.J.: Made in America” (Popmoderna z 11 grudnia 2017 roku).
Reklamy marki Hertz
Szeroki kontekst zbudowany przez twórcę serialu ułatwia widzom zrozumienie, dlaczego tzw. proces stulecia, w którym Simpson był oskarżany o podwójne morderstwo, zakończył się jego uniewinnieniem. Zanim jednak będzie znany jako przemocowiec i prześladowca swojej byłej żony, w latach 70., dokona wyłomu w amerykańskim showbiznesie. Pojawi się w reklamach firmy Hertz, prestiżowej i białej wypożyczalni samochodów, niedostępnej na każdą kieszeń. Fakt, że właśnie on stał się twarzą marki Hertz, był absolutnie bezprecedensowy.
Scenariusze reklam przedstawiały go jako dobrze sytuowanego profesjonalistę, który dzięki wypożyczonym autom może realizować swój napięty grafik. Późnej pojawią się kolejne kontrakty reklamowe, m.in. luksusowych marek samochodowych, koncernów żywieniowych, w końcu film „Naga broń”. Kolor skóry nie odgrywał żadnej roli, a właściwie, był niezauważany, bo jak wielokrotnie mówił sam O.J. – istotnie było tak, że „nie był czarny, był O.J.”. Media wykreowały wizerunek, w którym jego ciemna skóra nie była dostrzegana. Nie znaczy to wcale, że zaszły zmiany w myśleniu o segregacji rasowej. Owszem, w latach 70. sytuacja nie była tak drastyczna jak 20 lat wcześniej, ale jak dobrze wiemy z najnowszej amerykańskiej historii, podziały rasowe wciąż funkcjonują.
Od pucybuta do milionera
„O.J. Simpson: Made in America” opowiada o amerykańskim micie od pucybuta do milionera, nieskończonych możliwościach, jakie oferuje Ameryka, o ile ma się odpowiednio dużo szczęścia i talentu. Pokazuje również granice między życiem prywatnym a publicznym, które można było wyraźnie oddzielić w epoce przed nowymi technologiami.
W minionych latach Ryan Murphy wyprodukował kilka seriali, które na nowo wywołały społeczne dyskusje o najgłośniejszych amerykańskich zbrodniach. Wystarczy przypomnieć „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” z 2016 roku i kolejne sezony serii. Zarówno O.J. Simpson, jak i Michael Peterson (bohater dokumentu „Schody”), czy Andrew Cunanan, czyli morderca Gianniego Versace, to dzisiaj w dużej mierze postaci z pogranicza świata rzeczywistego i popkultury.
Proces stulecia
Serial Ryana Murphy’ego pt. „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” relacjonuje tzw. proces stulecia (1995 rok), w czasie którego Simpson został oskarżony o zamordowanie swojej byłej żony Nicole Brown i jej partnera Rona Goldmana. Uprzywilejowany były sportowiec, aktor i celebryta oraz żywy dowód na spełnienie american dream wyciąga kartę rasizmu w momencie, gdy jest to dla niego wygodne.
Serial Murphy’ego uzmysławia, jak nieprawdopodobny wysiłek włożył zespół obrońców w to, aby dowieść rasistowskiego ataku ze strony policji na człowieka, który sam wielokrotnie deklarował, że nie dotyczy go kwestia koloru skóry. Produkcja FX okazała się wielkim hitem. Na nowo rozbudziła dyskusję o niejasnej przeszłości i poczynaniach postaci ikonicznej, od połowy lat 60. uchodzącej za wzór do naśladowania, mimo że finał tej historii znany jest od przeszło 20 lat. Porażka amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości wygląda podobnie jak w przypadku sprawy Roberta Dursta (drugi sezon serialu „The Jinx” już 22 kwietnia na HBO Max). Jego największe zaniechania to względność znaczenia ekspertyz w oczach uprzedzonej ławy przysięgłych, brak doświadczonych oskarżycieli (słynna sprawa badania czarnych rękawiczek, która pogrążyła prokuraturę), subiektywnie podejmowane decyzje, presja mediów. Więcej pisałam o tym w tekście „True crime story, czyli sprawiedliwość po amerykańsku” („Ekrany”, nr 1 (35) /2017).
Smuga cienia
Powrót do życia na wolności nie był jednak historią w rodzaju „żył długo i szczęśliwie”. Prawdopodobnie byłoby to możliwe, gdyby Simpson nie czuł się częścią białej społeczności i gdyby nie aspirował do takiego życia, jakie prowadził przed 12 czerwca 1994, czyli dniem śmierci Nicole Brown. Proces cywilny, w którym zapadł zupełnie inny wyrok niż w karnym (uwielbiany przez studentów prawa paradoks), walka z rodzicami Brown o dzieci, problemy finansowe, przeprowadzki, awantury hotelowe, kolejne problemy z prawem i wyrok skazujący. Wszystko to stanowi zaprzeczenie długiego i spokojnego żywota. Simpson trafił do więzienia, w 2017 wyszedł na wolność, a resztę historii już znacie.
Ważne wydaje się pytanie, kim dzisiaj są dorosłe dzieci Simpsona? Czy ich ojciec kiedykolwiek miał poczucie, że skrzywdził je bardziej niż jego własny ojciec, którego „winą” były homoseksualizm i zabawy wizerunkiem drag queen? Otoczony rodziną i znajomymi o coraz słabszym morale, zawsze czuł się gwiazdą i kimś wystającym poza zwykły tłum. A to koniec końców, sprowadziło na niego największe kłopoty.
Dołącz do dyskusji: O.J. Simpson nie żyje. Jak zapamiętała go popkultura