Michał Karnowski: PiS musiał przebijać się przez kordon ochronny wokół PO tworzony przez media
Gdyby nie media, a precyzyjnie mówiąc ich zdecydowana większość nazywana czasem mainstreamem, Prawo i Sprawiedliwość nie zdobywałoby w minionych kampaniach wyborczych władzy, ale by jej broniło - pisze dla Wirtualnemedia.pl Michał Karnowski, członek zarządu ds. redakcyjnych Grupy Fratria.
Uczciwe opowiedzenie Polakom o ataku na śp. Lecha Kaczyńskiego przez rząd Tuska przed Smoleńskiem, o zachowaniu tej ekipy po 10 kwietnia 2010 roku, o licznych aferach, o polityce gospodarczej, która niszczy polski przemysł i innowacyjność, już dawno przegnałoby Platformę od władzy. A na pewno w roku 2011. Każda kolejna kampania wyborcza nie była dla Prawa i Sprawiedliwości wyłącznie zadaniem przekonania Polaków, ale także przebicia kordonu ochronnego wokół Platformy Obywatelskiej. Dziś wiemy, że niektóre największe media przyjęły na siebie role sztabów wyborczych tej partii i świadomie wyciszały afery władzy oraz koncentrowały uwagę opinii publicznej na sprawach trzeciorzędnych, a zwłaszcza na malowaniu opozycji w najgorszych barwach. Były - w mojej ocenie - chwile gdy w tym czasie niespecjalnie różniliśmy się od medialnego systemu putinowskiego.
Na szczęście od dwóch lat system ten zaczynał się rozszczelniać. W ogromnej mierze dzięki powstaniu mediów niezależnych, których częścią są współtworzone przez nas zespół portal wPolityce.pl i tygodnik „W Sieci”. Nadal trudno oczywiście mówić o jakimś zrównoważonym dotarciu, wciąż do milionów domów dociera wyłącznie przekaz jednostronny, ale szczeliny wolności stały się naprawdę duże. Można powiedzieć, że w tej kampanii obóz władzy oraz sprzyjające jej media z ogromnym zdziwieniem zorientowały się, że monopol informacyjny jest już przeszłością. Nie czas się chwalić, ale gdyby nie współtworzone przez nasz zespół redakcyjny media, Polacy nie dowiedzieliby się np. o roli Bronisława Komorowskiego w planach sprzedaży lasów państwowych czy udziale w próbie zniszczenia Wojciecha Sumlińskiego, związkach z WSI. Itp. itd.
W mediach prorządowych widać narastające było pychę i lenistwo. Zaniechano w ogóle prób udawania pluralizmu, co bardzo raziło widza, odbierało wiarygodność i było wcześniej ważnym elementem sprawowania medialnej władzy. Z coraz większą odwagą pouczano Polaków co jest właściwe, a co nie. Angażowano się w nagonki medialne mające wywołać grozę. Ostatnie chwile kampanii prezydenckiej i histeria wokół wymyślonego w sztabie Komorowskiego „ulotkowego zamachu na prezydenta” jest tego najlepszym dowodem. Podobnie jak narzekania prezentera TVP Info prowadzącego program do ostatnich chwil przed ciszą wyborczą przed II turą, który stwierdził, że niestety nie był w stanie znaleźć wypowiedzi popierających Andrzeja Dudę. Bo podobno... niemal nikt ze znanych ludzi go nie popiera.
Bardzo smutne, że najmocniej i najbardziej zaciekle standardy dziennikarskie łamała w tej kampanii telewizja publiczna, z uporem maniaka forsując SLD i jego odmiany. Uważam natomiast, że dużo zyskały tygodniki, które swoją różnorodnością, dociekliwością i drapieżnością stanowią dziś najbardziej pluralistyczny segment rynku medialnego.
Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na wciąż ogromne znaczenie tradycyjnych mediów. Tyle się mówi o sile internetu, i słusznie, bo jego znaczenie rośnie, ale zapomina o takich wydarzeniach jak wypromowanie przez media tradycyjne Adriana Zandberga. To programy informacyjne i czołówki gazet zbudowały mu w ciągu kilku dni ogromną rozpoznawalność, w internecie niemal go nie było. Widać też wyraźnie, że internet wciąż nie produkuje samodzielnie unikalnych treści. Powiela te z prasy, albo te otrzymane od sztabów wyborczych czy zakonspirowanych zwolenników danych partii. W tym sensie tradycyjne media nadal są niezbędne dla demokracji, która bez nich staje się bardzo podatna na manipulacje polityków.
Michał Karnowski, członek zarządu ds. redakcyjnych Grupy Fratria
Dołącz do dyskusji: Michał Karnowski: PiS musiał przebijać się przez kordon ochronny wokół PO tworzony przez media